środa, 27 lutego 2013

Rozdział 8


Budząc się zobaczyłam koło siebie śpiącego Justina, obejmującego mnie ramieniem. Delikatnie zdjęłam jego rękę z siebie i usiadłam na łóżku.
-Możesz się nie wiercić? -wymamrotał przeciągając się.
-Przecież jestem spokojna. -odpowiedziałam obracając się w jego stronę.
-Yhm... w nocy tak samo, śpisz jak aniołek. Przecież ty w ogóle się nie kopiesz. Nic.
-Nie prawda! Kłamca!-zaprzeczyłam uderzając go lekko w klatkę piersiową.
-Ej! -krzyknął rozbawiony, łapiąc mnie za nadgarstek przyciągając do siebie. -Ja nie kłamię. Tym bardziej nie okłam bym takiej ślicznotki jak ty.-powiedział po czym zaczął przybliżać swoje usta do moich.
-Nie, nie, nie,nie. -zaprotestowałam kładąc mu rękę na ustach.
-Czemu?- wymamrotał przez moją rękę po czym ją zdjął i powtórzył głośniej.
-Nie chcę się z tobą całować.
-Nie chcesz?- zapytał tak zdziwiony jak bym oznajmiła mu, że Kosmicie właśnie opanowali ziemię.
-Normalnie, nie chcę. Po prostu lubię cię, może nawet i bardzo ale nie chcę się z tobą całować....
-Wiesz co ja chyba dalej śpię czy coś pogadamy jak się obudzę.
-To nie sen. A jak mi nie wierzysz to mam dobry sposób aby Cię przekonać.
Przybliżyłam się do niego i uszczypnęłam.
-Ał! Kurde co do cholery? -krzyknął łapiąc się za bolące miejsce.
-Udowadniam właśnie Ci, że to nie sen.-powiedziałam wstając z łobuzerskim uśmiechem.
-Ha-ha-ha. Bardzo śmiesznie.
Podeszłam do szafy z której wyciągnęłam szorty i bluzkę na krótki rękaw z ćwiekami.
-No to dzisiaj zadzwonisz do Robina i z nim skończysz? -zapytał Justin przyglądając mi się.
-Chyba tak, która jest godzina?
-12.
Położyłam ciuchy na brzegu łóżka i wzięłam telefon. Napisałam sms do Robina
Hej możemy się dzisiaj o 16 spotkać w central parku?
Po 10 minutach odpisał
Spoko. Będę koło fontanny.
-Będzie o 16 koło fontanny.
-No to git. Denerwujesz się?
-Cholernie. Boję się, że coś mu odpierdoli.-powiedziałam siadając koło niego na łóżku.
-Nie masz czego, będę z tobą. Nic Ci się nie stanie.
Przytulił mnie ramieniem
-A jak tobie coś zrobi?
-Mhm...od kiedy to się mną przejmujesz?
-Jak mam się nie przejmować w końcu idziesz tam ze mną z mojego powodu, więc to jest oczywiste, że boję się o ciebie.
-Jak ty to pięknie wszystko potrafisz powiedzieć. Ale tak naprawdę nie trafiłaś w sedno.
-O jakim ty sednie pierdolisz, Bieber?
-O tym, że Ci się podobam a ty z jakiegoś powodu nie chcesz się do tego przyznać, tylko za chuja nie wiem dlaczego.
-Teraz to mi się śni jakiś popierdolony sen. Idę się z niego obudzić pod prysznicem. -powiedziałam wstając i biorąc ciuchy z łóżka. -A ty jak chcesz się ogarnąć to idź do łazienki dla gości.

Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Puściłam gorącą wodę i czułam jak jej strumień leci mi po plecach. Czułam lekkie relaks, ale jak przypomniałam sobie o Robinie od razu wszystkie moje mięśnie się napięły. Miałam złe przeczucie, że to wszystko nie skończy się dobrze. Robin nie lubi przegrywać a to miało się właśnie stać. Jego nigdy dziewczyna nie rzuciła, to on je rzucał. To one miały czuć się upokorzone nie on. A teraz role miały się obrócić. Sama myśl wkurwionego Robina przyprawiała mnie o dreszcze. A jak on nie da mi spokoju i będzie chciał się na mnie zemścić?! Ile razy w końcu w filmach i z opowiadań słyszałam o tym, że były chłopak chciał się zemścić na dziewczynie za to, że go zostawiła. KURWA.
Moje rozmyślanie przerwało głośne pukanie za drzwi.
-Ej ty się tam utopiłaś? -krzyknął Justin za drzwi.
-Wszystko w porządku, zaraz wychodzę! Trochę prywatności!-krzyknęłam z lekkim rozbawieniem.
Zakręciłam wodę i wyszłam spod prysznica, owinęłam się ręcznikiem. Wyciągnęłam z szafki suszarkę i dokładnie wysuszyłam włosy po czym je rozczesałam. Wytarłam ciało i założyłam przygotowane już ciuchy.
Wchodząc z łazienki zobaczyłam siedzącego na fotelu Justina.
-A ty co taki niecierpliwy?
-Zawsze mogłaś się utopić.
-Pod prysznicem?
-Ile to zakrztusić się wodą czy zemdleć lub poślizgnąć się i upaść a jak byś...
-Dobra, dobra przystopuj kowboju.
-Kowboju. -powtórzył przy czym poruszał zabawnie brwiami.
-Co?
-Tylko ja słyszę tutaj podtekst seksualny?
-Słucham?
-Nie mów słucham bo Cię...
-Na twoim miejscu nie dokańczała bym tego zdania bo jak ci przypierdolę z patelni to....
-To pójdziesz sama na spotkanie z Robinem bo ja będę sobie leżał w szpitalu.
-Cicho bądź. Jesteś głodny?
-Na ciebie zawsze.
-Jednak bardziej proponuję Ci kanapkę z szynką.
-No dobra, niech będzie ale zobaczysz jeszcze się do mnie przekonasz i nie wiadomo kiedy a nie będziesz mogła o mnie myśleć.
-Pff chciał byś.
Obydwoje poszliśmy do kuchni gdzie ja zrobiłam na kanapki.
-Dalej uważam, że ty byłą byś smaczniejsza.
-Idiota.
-Która godzina? 15.30
-Kurwa, już? Naprawdę długo była pod tym prysznicem.
-No co ty nie powiesz. -zakpił z ironią.
-Dobra, lepiej się zbierajmy.
Obydwoje się ubraliśmy i wyszliśmy z domu.
Weszliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Strasznie się denerwowałam czułam jak stres zżera mnie od środka. Paznokciami zaczęłam wystukiwać nerwowe rytmy, noga zaczęła mi „podskakiwać”.
-Nie denerwuj się. -powiedział Justin kładąc mi rękę na kolanie, aby uspokoić nogę.
-Nie mogę, boję się. I to strasznie.
-Będziemy w miejscu publicznym nic takiego się nie stanie.
Po 25 minutach dojechaliśmy na miejsce.
Wysiadając z samochodu trzęsłam się jak galareta. Justin objął mnie w tali i poszliśmy na umówione miejsce.
Jak doszliśmy Robin już stał koło fontanny. Na jego widok ścisnęłam nadgarstek Justina.
-Spokojnie, jestem cały czas koło ciebie.
Zbliżaliśmy się coraz bliżej chłopaka, zauważał nas. Patrzył się na nas tak jak by chciał nas zaraz rozjebać. Przełknęłam głośno ślinę po czy staliśmy już wszyscy troje oko w oko.
-Co to do cholery ma znaczyć? -zapytał Robin pokazując na mnie i Justina.
Dopiero teraz się skapnęłam, że cały czas szliśmy przytuleni do siebie. Od raz odsunęłam się kilka centymetrów od niego, aby Robin zaraz sam sobie nie pokładłam w głowie jakiegoś głupiego toku wydarzeń.
-Chciałam z tobą porozmawiać.... o nas.
-Ciekawie się zapowiada. -skrzyżował ręce na kładce piersiowej i piorunował wzrokiem Justina.
-To co między nami jest a raczej było to już koniec, nie chcę się dłużej z tobą spotykać.
-Bo co! Zaczęłaś się pieprzyć z tym kolesiem!-wyrzucił ręce w powietrze, po czym opuścił je i zacisnął w pięść.
-Tu wcale nie chodzi o niego! Tylko o Ciebie! Nie chcę już dłużej z tobą być! Ten cały związek był popierdolony! I żałuję, że w ogóle się zaczął i tak późno zorientowałam co się ze mną dzieje!.
-Śmieszna jesteś! Przyznaj się, że od dawna się spotykasz z tym chujem a nie, że to moja wina! Po prostu zdradzałaś mnie dziwko!
Justin momentalnie podszedł do niego i złapał go za koszulkę i podniósł.
-Posłuchaj mnie jebana pizdo! Nie waż się tak do niej odzywać, jeżeli ktoś tutaj jest dziwką to tylko ty! Jebana męska dziwaka!
-Spierdala. -odepchnął Robin Justina od siebie po czym stali kilka kroków od siebie.
-Taka z ciebie cwaniara, przychodzisz sobie tutaj ze swoim nowy chłopaczkiem i myślisz, że co?! Że sobie tak o po prostu pójdę jak gdyby nigdy nic się nie stało?! Jeżeli tak to się grubo mylisz! Pożałujesz tego!
-Uważaj na słowa. -syknął Justin robiąc krok w jego kierunku.
-Bo co?- powiedział z kpiną Robin również robiąc krok w stronę Justina.
-Bo to szmato.
Justin jebnął mu z pięści w twarz, po czym Robin się przerwócił.
Z nosa zaczęła lecieć mu krew, na co ten tylko przeklną pod nosem i rzucił się na Justina. Zaczynali się okładać pięśćmi aż Justin popchnął Robina z taką siłą, że ten wylądował w fontannie.
Zebrali się wokół nas ludzie bacznie obserwując przebieg wydarzeń, aż w końcu jedna starsza pani zaczęła krzyczeć i wołać policję aby ich powstrzymać, kiedy ta wzywała pomoc Robin wyszedł z fontanny i rzucił się na Justina. Obydwoje zaczęli się tarzać po chodniku okładając się pięśćmi. A ja? Ja stałam jak ta debilka i patrzyłam nie wiedząc co zrobić, aż w końcu zobaczyłam jak w naszą stronę biegnie dwóch policjantów.
-Kurwa Justin, policja.- krzykłam podbiegając do nich próbując ich rozdzielić. Nic to nie dało. Policja podbiegłą do nas. Jeden odepchnął mnie od nich a drugi ich rozdzielił. Obydwoje wyglądali straszni, okropnie krwawili a policjanci zakuli ich w kajdanki.
___________________________________
Osobiście rozdział mi się nie podoba, ale nie miałam innego pomysłu jak go napisać -.-
Dziękuję bardo za te 9 komentarzy pod ostatnim rozdziałem i za wszystkie miłe słowa na Twitterze <3  
Czytasz-Komentuj 

sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 7


Skulona w kącie łazienki siedziałam wpatrując się w brudne kafelki na ścianach. Wyciągnęłam telefon i weszłam w kontakty, pomału jechałam palcem czytając każdy kontakt po kolei. Annabel, Carla, Corinne, Edith,Clark..... aż zatrzymałam się na jednym Oliver -jest moim najlepszym przyjacielem, jemu mogę powiedzieć naprawdę wszystko tylko jest jeden problem, mieszka w Paryżu. A ja potrzebuję kogoś na miejscu komu mogę się zwierzyć. W telefonie mam ponad 200 numerów telefonów a tak naprawdę nie znam tych ludzi, jeżeli już spędzamy czas to na chlaniu, nie było nigdy czegoś takiego jak wyjście od tak. Musi być jakaś grubsza impreza aby się z nimi spotkać czy coś.
Jestem sama....
Tak, właśnie te słowa miałam cały czas w głowie. Uświadomiły mi to, że mam miliard znajomych ale tylko jednego przyjaciela który mieszka daleko ode mnie a tutaj jestem zupełnie sama.
Pierwszy raz od bardzo wielu lat po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Nie miałam nikogo. To są chyba najgorsze słowa jakie mogły być tylko w mojej głowie.
Schowałam telefon do kieszeni zwijając się w kłębek zaczęłam płakać. Prawdopodobne płakałam już drugą godzinę, aż do łazienki wbiegał wkurwiona Samanta.
-Co ty tutaj odpierdalasz?! Zostawiasz mnie na parę godzin sama z tym całym burdele i sobie tak po prostu siedzisz i....
Podniosłam głowę i popatrzyłam jej prosto w oczy, musiałam wyglądać strasznie bo jej wyraz twarzy momentalnie się zmienił, a usta zacisnęły w cienką linię.
-Wszystko ok? -zapytała nieco zmieszana.
-No kurwa zajebiście, nie widać! Przecież w chuj tryskam energią, radość wylatuje mi uszami! Po prostu sram tańczą! -wykrzyczałam zirytowana.
-Ej spierdalaj, chciałam być dla ciebie miła, ale cóż najwidoczniej masz bardzo dużo wartościowych znajomych którzy Cię pocieszą, nieprawdaż?
-Zostaw mnie samą! -warknęłam.
-Okej, jak chcesz. Tylko jak jest tak zajebiście to wracaj do pracy bo nie wyrabiam.
Patrzyłam przez dłuższą chwilę na nią jak na ostatnią debilkę po czym wstałam.
-No dziękuję, że księżniczka postanowiła się ruszyć!
Poszłam na zaplecze i z szewki wyciągnęłam torebkę, wyszłam szybkim krokiem z baru i odpaliłam papierosa. Zaciągnęłam się parę razy, i nie wiadomo kiedy spaliłam, pierwszy raz nie pomógł mi się uspokoić, wzięłam drugiego, trzeciego, czwartego i KURWA NIC!

Wchodząc do domu miałam tylko jeden kierunek.... barek. Wyciągnęłam z niego wódkę i zaczęłam ją pić z gwinta i krztusić się. Nie wiedziałam co mam robić. Nie chciałam już o ty myśleć! Usiadłam na kanapie i zaczęłam stopniowo przypominać sobie czemu w ogóle ten związek się zaczął. Ach no tak... bo ja oczywiście muszę lecieć na niegrzecznych chłopców. Kurwa, ja to jestem pojebana, zakochałam się w nim kiedy ten pobił się z moim byłym. I mi to kurwa zaimponowało. No ja pierdole! Serio?! Krytykowałam cały czas swój wybór i piłam wódkę. Nie wiedząc kiedy wypiłam całą butelkę. Nigdy nie wypiłam takiej ilości alkoholu w tak małym czasie, na co mój żołądek wcale się nie ucieszył, wyszedł z tego tylko jeden wielki paw. Cały dywan był obrzygany. Położyłam butelkę na podłodze, a sama ułożyłam się wygodnie na kanapie. Wyciągnęłam rękę i sięgnęłam po paczkę papierosów, wyciągnęłam jednego z paczki i zapaliłam. Leżałam już tak z 10 minut aż usłyszałam głos.
-Wiesz tobie to można tylko współczuć. Jesteś kompletnie sama, nie masz nikogo. A jedynym twoim przyjacielem są pieniądze, alkohol i papierosy.
Wystraszona podskoczyłam i zaczęłam się rozglądać po pokoju.
-Ślicznotko wysili swój wzrok.-powiedział głos tuż koło mojego ucha.
Momentalnie obróciłam się i za sobą ujrzałam zebrę w stroju baletnicy.
-Kurwa, mi to już całkowicie odbija. -wymamrotałam, pomrugałam parę razy i nic. Dalej tam stała!
-Zebra w stroju baletnicy stoi u mnie w domu i na dodatek gada. -powiedziałam patrząc na zebrę.
-Co taka zdziwiona? Tak to jest jak spali się całą paczkę papierosów w 30 minut, a półtora ilitra wypije się w 10 minut. Ale wiesz powinnaś być wdzięczna, że to tylko bo za mnie chciał przyjść sam Voldemord.
Patrzyłam się na to chujstwo i cały czas w myślach powtarzałam sobie, że to nie dzieje się naprawdę i to coś sobie w końcu pójdzie. Ale nie! Ta zebra usiadła sobie koło mnie jak gdyby nigdy nic.
-Zadzwoń do niego?
-Do kogo? -zapytałam zdziwiona.
-Do człowieka który przez ostatnie 3 dni wyzywał Cię od idiotek dlatego, że jesteś z Robinem.-powiedziała zebra jak była by to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Cofnęłam się w czasie” o te 3 dni i przypomniałam sobie... Justin.
-Po co mam dzwonić do Justina?
-Bo będzie to jedyna osoba która Cię wysłucha.
-Skąd to wiesz?
-Bo jestem zebrą! Ale pomyśl kto by Ci pomógł?! Po co twoi „przyjaciele” mieli by Ci pomóc, przecież nie zapraszasz ich na mega imprezę tylko prosisz o pomoc!
-Ale skąd wiesz, że Justin będzie w ogóle chciał ze mną rozmawiać a tym bardziej przyjść!
-Kurwa! Po prostu zadzwoń okej?
-No i co powiem „Hej Justin, wiesz co dzwonię do ciebie dlatego, że zebra ubrana w sukienkę baletnicy powiedziała mi abym do ciebie zadzwoniła. No bo wszyscy ludzie którzy mnie znają mają mnie po prostu w dupie. A czuję się tak samotna, że nie mam z kim porozmawiać i zostaje mi do wyboru ty albo ta zebra. To co wpadniesz?”
-Dokładnie tak! Teraz dzwoń!
-Pojebało Cię całkowicie! Zrobię z siebie idiotkę!
-Rozmawiasz właśnie z zebrą, robisz właśnie siebie idiotkę.
-Okej. -podniosłam telefon ze stolnik i wybrałam numer Justina.
Po 4 sygnałach odebrał.
-Tak?
-Hej, to ja Monika... -wymamrotałam, nie wierząc że naprawdę do niego zadzwoniłam.
-A no tak, cześć. -powiedział obojętnym głosem. Coraz bardziej żałowałam, że do niego zadzwoniłam. Kurwa kto normalny słucha się zebry w stroju baletnicy?! Ach no tak Monika!
-Okej...Sorry, że zawracam Ci głowę, ale wiem, że zabrzmi to cholernie dziwnie ale zadzwoniłam.... -wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze -Nie, nie wiem dlaczego zadzwoniłam. -powiedziałam zrezygnowana, przecież nie powiem mu, że zebra mi kazała.
-Coś się stało? -zapytał po dłuższej chwili.
-Nie, tak, nie, tak.... miałeś rację...
-W czym?-zapytał zaskoczony.
-Z Robinem. Naprawdę jest pieprzonym dupkiem.
-Uderzył Cię?
-Tak.-powiedziałam ze łzami w oczach przypominając sobie to zdarzenie.
Justin tak głośno przełknął ślinę, że to usłyszałam.
-Chcesz pogadać czy coś?
-Mógł byś do mnie przyjechać? -zapytałam nieśmiało.
-Ok, będę za jakieś 20 minut.
-Dzięki. -podziękowałam po czym się rozłączyłam.
-A nie mówiłem.
-Zamknij się! I weź stąd idź!
-Idiotko jak mam sobie iść jak sama mnie wymyśliłaś! JESTEM W TWOJEJ GŁOWIE! -powiedział stukając mnie kopytem w głowie.
-Jak bym miała wymyślić sobie kogoś z kim chciała bym porozmawiać to był by to bardzie ktoś podobny do Justina Timnerlaka.
-Nie do mnie pretensje.

Po 30 minutach.
Dzwonek zabrzmiał po całym domu, od razu wstałam i otworzyłam.
Justina mina była coś typu (o_O).
-Jestem cała rozmazana prawda?
-No troszkę. Ale nie ważne.-powiedział wchodząc do mieszkania.
Usiedliśmy na kanapie a ja jemu wszystko opowiedziałam, nawet o zebrze która zniknęła.
-Czyli jestem tutaj dzięki gadającej zebrze?
-No tak, ale nie chcę teraz o niej gadać.
-Jasne rozumiem.-powiedział obejmując mnie ramieniem.
-Justin, nie wiem co mam zrobić.
-Musisz z nim zerwać. -powiedział stanowczo.
-Wiem to, chcę to zrobić ale się boję.
Nie odzywał się do mnie prze dłuższą chwilę aż w końcu oznajmił.
-Pójdę z tobą. Wtedy będziemy mieli pewność, że nic Ci nie robi.
-Nie wiem... nie powinnam Cię w to wszystko mieszać.
-Zaufaj mi tak będzie dobrze. Nie masz co się przejmować mną, jak nie chciał bym się w to mieszać po prostu bym wymyślił jakąś wymówkę. Chcę Ci pomóc.
-Dziękuję. -powiedziałam wtulając się w jego ramię.
-Nie ma za co.
-Mogę Cię o coś jeszcze spytać?
-No jasne.
-Dlaczego to robisz?
-Ale, że co? -zapytał zdziwiony.
-Pomagasz mi. Jestem tego wręcz pewna i zebra mnie też w tym uświadomiła, że gdybym zadzwoniła do kogo kol wiek z mich znajomych nikt by mi nie pomógł. A ty mnie prawie nie znasz a mi pomagasz. Dlaczego?
-Nie wiem czemu ale mam do ciebie sentymenty. I twoje wymiociny tak samo cuchną jak moje.-powiedział wskazując na dywan.
-Ach... no tak, jutro ktoś to posprząta.
-Więc....
-Więc co?
-Jest już północ chodźmy spać.-wstał i pociągnął mnie za rękę.
-Chodźmy spać?-zapytała, zatrzymując się.
-Tak. Teraz idziemy spać a jutro pojedziemy do Robina i powiesz mu, że to koniec. Przecież nie zostawię Cię teraz samej.
-Czyli ty do gościnnego a.....
-Nie, nie, nie. Mówiłem już Ci, że się boję spać sam w nowych miejscach.
-Ach no tak, zapomniałam.-zaśmiałam się pod nosem.
Obydwoje poszliśmy do mojego pokoju. Wyciągnęłam z szafki szorty i bluzkę na ramiączka i poszłam wziąć prysznic.
*
Wychodząc z łazienki zobaczyłam Justina stojącego przy oknie.
-Wspaniały widok co nie?
-O już wyszłaś, tak nieziemski.
Weszłam do łóżka i przypatrywałam się mu. Justin po chwili podszedł do łóżka zdjął ubrania i został w samych bokserkach. Niech Cię szlak trafi za tą klatę. Położył się koło mnie a ja poczułam jego zapach. Pachniał wanilią.
-Dobranoc.
-Dobranoc....
_________________________
O Borze się namęczyłam z tym rozdziałem! Pisałam go 4 dni. Istna katorga, ale w końcu się udało.
Jak się podoba? Liczę na waszą opinię. (przypominam jeżeli nie chce Ci się pisać co o ty myślisz napisz tylko "czytam" abym wiedziała ile osób to czyta)
A no i jak chciał by ktoś być informowany o nowych rozdziałach niech pisze w komentarzu ; ) 
Czytasz-Komentuj 

czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział 6


Odświeżona wyszłam z pokoju udając się do salonu gdzie na stole była paczka papierosów, wzięłam jednego i odpaliłam, zaciągnęłam się dymem po czym wypuściłam robiąc przy tym kilka okręgów.
-A potrafisz zrobić króliczka?
-No jasne, że tak a do tego jednorożca który popierdala po tenczy i sra złotem.-zakpiłam, kolejny raz zaciągając się i wypuszczając mu dym w twarz.
-Weź z tym spadaj, wyrwał mi papierosa z ręki i złamał na pół po czym rzucił na podłogę.
-A to kurwa co było? -powiedziałam zirytowana patrząc jak dobija papierosa butem.
-Nie dmuchaj mi tym gównem w twarz.
-Chciałeś zobaczyć króliczka.
-No coś go nie widziałem.
-Trochę wyobraźni i nie niszcz mi więcej papierosów, bo kurwa zatłukę.
-To się nazywa uzależnienie.
-Jebać to.
-A ciebie to koń pod tym prysznice ugryzł w dupę czy co? Bo taka wkurwiona.
-Tobie to chyba koń mózg zjadł.
-Nie, ale ja bym coś zjadł, masz coś do jedzenia? -zapytał idąc w kierunku kuchni.
-Ta jasne! Rozgość się! Czuj się jak u siebie w domu! -krzyknęłam za nim.
Wyciągnęłam drugiego papierosa, odpaliłam go i poszłam zobaczyć co Justin kombinuje w kuchni.
Stał naprzeciwko lodówki pochylony, przy czym miał wypięty tyłek. Aż się prosił aby go klepnąć.
Monika, nie twoja ręka nie powinna mieć styczności z jego tyłkiem.... mimo iż jest całkiem seksowny i zgrabny.... dobra pozwalam Ci....
Po zgodzie mojego mózgu na klepnięcie jego czterech liter podeszłam bliżej wzięłam lekki zamach i klepłam go. Ten podskoczył i walnął głową w półkę.
-Kurwa, moja głowa.-wymamrotał łapiąc się za głowę.
Tak zaczęłam się śmiać, że zakrztusiłam się dymem z papierosa.
Justin podszedł do mnie i poklepał po plecach.
-Wszystko okej?-zapytał
-Ta... jasne. A jak tam głowa?
-Bywało lepiej.-powiedział masując miejsce które go bolało.
-Ojoj...-wymamrotałam.
-Wiesz teraz powinnaś pocałować aby przestało boleć.
-Wiesz lepszym na to sposobem będzie przyłożenie lodu.-powiedziałam kucając przy zamrażalniku i wyciągając z niego lód.
-Trzymaj, podałam mu woreczek lodu.
-Ale mimo wszystko przydało by się przeprosić nie uważasz?
-Ej to nie moja wina, że masz zrywy jak 50 letnia babka kiedy zobaczy promocję na proszek do prania.
-Ha-ha-ha bardzo śmieszne.
-A co ty byś chciał?-zapytałam unosząc jedną brew do góry.
Pokazał palcem na policzek -Pocałuj.
-No jeszcze czego.
-Powinnaś być wdzięczna, to jest tak jak by nagroda.
-No to ja za nią podziękuję.
-Pocałuj... -powiedział pokazując na policzek robiąc przy tym smutne oczy.
-No dobra.-dałam za wygraną i przybliżyłam usta do jego policzka, kiedy miałam już pocałować jego policzek on nagle odwrócił głowę i musnął mi usta.
-Ej! To miał być policzek! A nie!
-Oj nie marudź. Naprawdę bardzo mocno się uderzyłem.
-Głupek. -powiedziałam odpychając go od siebie.
Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam z niej dwa jogurt, jeden podałam Justinowi. Usiadłam przy stole i zaczęłam go jeść. Żadne z nas nic nie powiedziało. Panowała idealna cisz, przerwał ją sms którego dostałam. Wyciągnęłam telefon
Robin.
Przyjadę po ciebie za 15 minut, nie spóźnij się.
-Justin, będziesz musiał iść, zaraz będzie tutaj Robin....
Na jego twarzy pojawił się grymas.
-Nie rozumiem dlaczego spotykasz się z tym dupkie, przecież on Cię uderzył! Wyzwał, a ty... zachowujesz się jak głupia suka.
-Ej uważaj na słowa! Jesteś w moim domu i nie będziesz się tak do mnie odzywał.
-No to ja już lecę. -powiedział wstając i wychodząc z domu, przy czym trzasnął drzwiami.
Kurwa.
Dobra nic się nie stało...
Wstałam wzięłam torebkę i wrzuciłam do niej papierosy, zapaliczkę, portfel i telefon. Ubrałam buty na obcasie i wyszłam z domu aby tym razem się nie spóźnić.
Stałam przed budynkiem czekając na Robina, czas mijał 5,10, 15, 20 minut.... W końcu zirytowana jego zachowaniem wyciągnęłam telefon i do niego zadzwoniłam.
Nie odebrał.
Drugi raz, to samo.
Kurwa ja się spóźnię 3 minuty i jest afera tak, że ja pierdolę a on już się spóźnia 30 minut i jest wszytko to dobrze a nawet nie raczy odebrać ode mnie telefonu.
Kiedy w myślach wyzywałam w najlepsze Robina mój telefon zadzwonił. Już myślałam, że to właśnie on, ale to był tata.
-No hej, coś się stało, że dzwonisz?
-Posłucha mnie uważnie, nie mam zbyt dużo czasu i nie chcę już dłużej świecić oczami przed twoim szefem! Miałaś chodzić do pracy kiedy nas nie będzie a ciebie już 3 dzień z rzędu nie ma w pracy! Co ty sobie do cholery jasnej wyobrażasz!
-A nie pomyślałeś, że może po prostu źle się czuję i dlatego nie poszłam do pracy.-powiedziałam pierwsze lepsze kłamstwo które wpadło mi do głowy.
-Oczywiście, że możesz się źle czuć! Tylko, jak cię dobrze znam to na pewno się zachlałaś lub zaćpałaś albo nawet jedno i drugie, DLATEGO właśnie nie poszłaś do pracy! I teraz uważnie mnie posłucha masz za 10 minut być w pracy bo inaczej możesz przeganiać się ze swoimi kartami kredytowymi i wszystkim innym!
-Dobra nie ciska się tak, zaraz pójdę do tej pracy.
Nie usłyszałam już odpowiedzi, spojrzałam na ekran i była na nim widoczna tylko tapeta... rozłączył się.
Mając już w dupie to czy Robin przyjedzie czy nie poszłam do pracy. Po drodze zaczęłam już przeklinać ten dzień chociaż była dopiero 12, zdążyłam pokłócić się z Justinem, Robin mnie olał, a na dodatek dostałam opierdol od taty, a teraz to zapierdalam do pracy.... No kurwa może coś jeszcze?!
Weszłam do baru a tam za ladą stała Samanta, no to mam odpowiedź na moje pytanie („No kurwa może coś jeszcze?!”) Samanta była najwredniejszą suką jaką tylko znała, a może i nawet największą suką na całym świecie! Działa mi tak na nerwy, że naprawdę mam ochotę ją zajebać dzidą!
-No nie wieżę kto zaszczycił nas swoją osobą! -krzyknęła suka na cały bar i wszyscy zaczęli się na mnie gapić.
-Postanowiłam uczynić twoje życie lepsze, no bo jestem jedyną wartą osobą na twojej drodze. A przykro by było jak taka dziwka jak ty postanowiłam by się zabić bo nie widzi nic wartościowego w swoim życiu.... tak to możesz napoić swój wzrok mną. -powiedziałam pokazując na siebie.
-Myślisz, że jesteś jedyną wartościową osobą w moim życiu. Dziewczyno musiałaś się nieźle pierdolnąć w ten łeb. -powiedziałam stukając się w czoło.
-Jak byś znała kogoś na poziomie nie pracowała byś w tej dziurze.
I trafiłam ją w jej słaby punkt ponieważ zamilkłą a ja triumfalnie uśmiechnęłam się i poszłam na zaplecze. Wrzuciłam torebkę do szafki i poszła za ladę.
Przez około 3 godziny obsługiwałam klientów i dogryzałam sobie nawzajem z Samantą. Nawet może i dobrze, ze była dzisiaj w pracy miałam na kim wyładować całą złość która gromadziła się we mnie od rana. W barze zaczynało robić się coraz więcej ludzi, nie mogłam nadążać zamówieniami i tym wszystkim. A na dodatek do baru wszedł Robin.
-Musimy pogadać. -powiedział ostrym tonem łapiąc mnie za nadgarstek i ciągnąc na dwór.
-Ej chwila, chwila. Muszę zostać w barze.
Popchnął mnie na ścianę i przycisnął jeszcze bardziej do nie, ściskając dłonie na mich barkach.
-Posłuchaj mnie uważnie. Idziesz teraz ze mną na dwór albo kurwa urządzę tutaj Ci tutaj zadymę! Zrozumiano?!
Pokiwałam tylko głową na tak, ten mnie puścił i poszedł w stronę drzwi, a ja za ni.
-Co ty kurwa odpierdalasz?! -krzyknął chłopak odwracając się gwałtownie w moją stronę.
-O co ci chodzi? -powiedziałam nie mają zielonego pojęcia co mu odpierdala.
-Napisałem Ci, że po ciebie przyjadę a ja jestem na miejscu i ciebie kurwa nie ma!
-Czekałam na ciebie pół godziny! Ale potem zadzwonił do mnie...
-No kurwa kto zadzwonił?! No słucham może twój twój zasrany kochanek?!
-Ile razy mam ci powtarzać, że spotykam się tylko z tobą ty debilu!
-Jak ty mnie nazwałaś! -krzyknął popychając mnie z całej siły na ścianę!
Nogi mi się ugięły jak zobaczyłam z jaką furią w oczach na mnie patrzy, teraz to się go na serio bałam!
-Nie waż się tak NIGY więcej do mnie odezwać rozumiemy się, ty głupia dziwko?!
Poczułam jak ktoś wbija mi nóż prosto w serce, a do moich oczu napłynęły łzy. Wolała bym aby już ktoś szczelił mi z liścia niż Robi nazwał mnie głupią dziwką.
-Zrozumieliśmy się! -krzyknął potrząsając mnie.
-T-a-k-k. -wydukałam.
-No i dobrze. I zapamiętaj. -powiedziałam ściskając mnie jeszcze mocniej aż poczułam jak ból przechodzi przez całe moje ciało. -Jeżeli piszę, że po ciebie przyjadę to kurwa przyjadę i gówno mnie to interesuje ile będziesz na mnie czekać! Możesz nawet do usranej śmierci ale masz czekać!Rozumiemy się! -krzyknął milimetr od mojej
Pokiwałam tylko głową.
Ten odsunął się od ściany, obrócił się robił krok wprzód ale nagle się obrócił i uderzył mnie z pięści w brzuch.
Znowu....
Osunęłam się po ścianie i zaczęłam się krztusić po czym plułam krwią. Klęknęłam na kolanach i zwinęłam się w kłębek. Po dłuższym czasie wstałam, zakręciło mi się w głowie, więc szybko złapałam się ściany. Odczekałam aż wszystko wokół mnie przestanie wirować i wróciłam do baru.... jak gdyby nigdy nic. Poszłam do łazienki nie zwracając na to, że Samanta klnie do mnie abym wracała natychmiast do pracy.
Spojrzałam w lustro. Nie zobaczyłam jak zwykle tej pewnej siebie dziewczyny tylko, przestraszoną dziewczynę z łzami w oczach. Nigdy nie byłam w takim stanie. Nigdy. Nie chciałam się takiej zobaczyć. Poczułam się pierwszy raz słaba, bezsilna. Wyciągnęłam chusteczkę i z kącików ust wytarłam krew która została. Wypłukałam usta, aby nie czuć już tego smaku. Przeczesałam włosy palcami. Wyglądałam już lepiej, ale nie dało się ukryć tego strachu/smutku w moich oczach. Teraz to cholernie się bałam nie wiedząc co mam zrobić. Dopiero teraz sobie uświadomiłam kim był Robin. Nie był tym chłopakiem którego zawsze sobie wyobrażałam, był zupełnie kimś innym, pieprzonym dupkiem który już dwa razy mnie uderzył. A jeszcze więcej razy mnie upokorzył! Naprawdę jestem głupią suką.
Nie wiedziałam co mam zrobić, chciałam zerwać z Robinem, ale nie wiedziałam jak a co gorsza bałam się mu to powiedzieć w twarz, bałam mu napisać sms, bałam się do niego zadzwonić. Bałam się, że się na mnie za to zemści. Bałam się, że znowu mnie uderzy. Bałam się, że tym razem skończy się to gorzej.
BAŁAM SIĘ.
_______________________
No i jest 6 rodziła. Jak się podoba?  
czytasz=komentujesz  

piątek, 15 lutego 2013

Rozdział 5


~Oczami Justina~
Dziewczyna poszła do drzwi, długo nie wracała a dzwonek znowu rozbrzmiał po całym mieszkaniu. Wstałem i podszedłem do niej. Stała jak wryta z otwartą buzią.
-Co jest?-zapytałam.
Ta gwałtownie się obróciła i zakryła mi usta dłonią i zaczęła szeptać
-Musisz się gdzieś szybko schować. Za drzwiami stoi Robin a nie mam zamiaru aby miał jakieś podejrzenia, że go niby zdradzam.... nie chcę tej samej sytuacji co na koncercie. -powiedziała popychając mnie w stronę salonu. Panicznie rozglądała się po całym domu, aż oczy jej się rozświetliły.
-Chodź tutaj. -pociągnęłam mnie za rękę.
-Weź tutaj siedź i ani słowa, nie ruszaj się, a najlepiej nie oddychaj, ma Cię tu nie być. Jasne?
-Spoko.
Monika wybiegła z pokoju otworzyć drzwi. Ja w między czasie rozejrzałem się po pomieszczeniu i zobaczyłem, że znajduję się w sypialni... prawdopodobnie jej rodziców bo byłą urządzona w „poważnym” stylu. Usiadłem na jednym z dwóch foteli. Siedziałem cicho aż usłyszałem dochodzącą z drugiego pokoju kłótnię. Przysłuchałem się jej dokładniej.
-Jak to nikogo tu nie było?! To co robią tutaj dwa kieliszki?! Myślisz, że jestem takim debilem i niczego nie widzę! ZDRADZASZ MINE! I nawet nie masz odwagi się przyznać ty głupia suko!
-To nie tak!-usłyszałem roztrzęsiony głos dziewczyny. Była przestraszona.
Miałem ochotę już wyjść i przywalić temu kolesiowi, za to jak ją potraktował na koncercie i teraz, ale nagle usłyszałem jak rozbrzmiewa znajoma mi melodia... po chwili skapnąłem się, że to mój telefon dzwoni w drugim pokoju.
-Kurwa Bieber ty debilu zostawiłeś telefon na stole. -wycedziłem cicho przez zęby.
~Oczami Moniki~
Serce mi zamarło kiedy usłyszałam dzwoniący telefon na dodatek nie mój tylko Justina...
-No co nie odbierzesz może twój kochanek dzwoni?!?! -zaczął na mnie krzyczeć.
Podeszłam do telefonu nie wiedząc co zrobić. Na wyświetlaczu widniał napis Samanta -cholera jasne kim może ona być?! W desperacji nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Tak? -zapytałam
-Justin kochanie, gdzie ty się podziewasz koncert się już dawno skończył a ty gdzieś mi uciekłeś!
-Yyy... to jakaś pomyłka.
-Jak to... Chwila kim ty jesteś czemu masz telefon mojego... -nie dokończyła ponieważ nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
-Kto to?- zabrzmiał groźny głos Robina.
-Jakaś dziewczyna pomyliła się. -powiedziałam wyłączając telefon Justina.
-Kochanie, zrozum jestem tutaj cały czas sama. A te dwa kieliszki to są jeszcze z wczoraj... Więc jak byś mógł już pójść do siebie bo jestem strasznie zmęczona, a jest już 3.30 -powiedziałam trzymając go delikatnie za rękę.
Ten najwidoczniej musiał mi uwierzyć i musnął moje usta.
-Zobaczymy się jutro?
-Jasne. -odpowiedziałam odprowadzając go do drzwi. Zamknęłam je i wróciłam do salonu. Na kanapie siedział już Justin. Opadłam koło niego i wypuściłam z siebie głośno powietrze.
-Jak by to powiedzieć tak aby ciebie nie urazić. -udawał, że się zastanawiał- Ach, tak masz pojebanego chłopaka.
-Spadaj. -powiedziałam podając mu jego telefon. -Jakaś Samanta do ciebie dzwoniła.
-A to spoko, nic takiego.-powiedział rozciągając się. -Jestem dosyć zmęczony a widziałem tam dość wygodne łóżko. To może ja bym poszedł już spać.-wstał rozciągając się i szedł w kierunku sypialni moich rodziców.
-Ej chwila! Co ty robisz?!
-Idę spać, a jestem naprawdę zmęczony.-oznajmił ściągając bluzkę i ukazał mi się jego wyrzeźbiony brzuch. Odruchowo przygryzłam wargę na co ten się uśmiechnął.
-Jak chcesz to, możesz położyć się ze mną, Bo jak widzę podoba ci się. -pokazał na swój brzuch.
-Spadaj. Nie idziesz spać do sypialni moich rodziców.
-No to pójdę spać z tobą mi to tam nie robi różnicy, nawet i będzie mi cieplej jak będę miał się do kogo przytulić. -powiedział poruszając brwiami w górę i w dół.
-Jak dobrze wywnioskowałam z dość krótkiej rozmowy z Samantą, to ona jest twoją dziewczyną, więc nie powinieneś iść spać do niej?
-Ona nie jest moją dziewczyną, tylko ze sobą sypiamy nic więcej. A to co ona mówi ludziom to już nie moja sprawa.
-Ta....dobra, idź już do gościnnego. -pokazałam ręką na korytarz. -Lewe drzwi po prawej.
-Ok... chwila co?!
-Znaczy drugie drzwi po prawej. -obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
-Komuś alkohol uderza do głowy. -powiedział Justin podchodząc do mnie i obejmując w pasie.
-Dobra, dobra. Byłeś zmęczony idź spać.
-A pójdziesz ze mną?
-Jasne! Też jestem zmęczona. -w jego oczach było widać iskierki radości.
-Ale ja idę spać do siebie a ty tam.- pokazałam na drzwi.
-Małpa.-powiedział ruszając do sypialni.
-Zawsze mogę Cię jeszcze stąd wygonić.
-A ja spotkać twojego chłopaka i jakoś tak....
-Idź spać! Powiedziałam rzucając w niego poduszką.
Justin wszedł do pokoju a ja zostałam sama w salonie. Zmęczenie dawało mi się już nieźle we znaki więc poszła również się położyć.

Obudziłam się z lekkim bólem głowy. Rozciągając się poczułam czyjąś twarz, spojrzałam w prawo i moim oczom ukazał się Justin. Zaczęłam szybko przypominać się co działo się wczorajszego wieczoru... Przecież on poszedł spać do pokoju gościnnego... Przynajmniej tak mi się wydaje. Aby dowiedzieć się co on tutaj robi zamierzałam go obudzić. Wyglądał on bardzo słodko, tak niewinnie a zarazem seksownie.... chwila... nie seksownie tylko.... dobra mniejsza z tym. Delikatnie szturchnęłam go w ramię, nic, drugi raz, znowu nic. Nachyliłam się nad jego uchem i po cichu powiedziałam Justin. A ten dalej nic.
-Justin!!!!!!!! -krzyknęłam mu prosto w ucho.
-Atom jest zbudowany z małego jadra! -wykrzyczał podnosząc się.
-A tobie co?- zapytałam z lekkim rozbawieniem.
-Nie, nic. Czemu tak krzyczysz?
-Wiesz nie co dzień budzę się chłopakiem obok siebie w łóżku.
-Jak chcesz to możemy to zmienić.-przybliżył się obejmując mnie, po czym położył rękę na moim biodrze.
-Nie dzięki, wolę się budzić koło swojego chłopaka.
-Ach tak.... Robin?
-Tak Robin.
-Więc co tu robisz? -powróciłam do tematu który bardziej mnie interesował.
-Nie lubię spać sam w nowych miejscach, wiesz potwory, czarownice, postacie z horrorów. Tylko czekają aby mnie dopaść w najmniej oczekiwanym momencie. A jak jestem z kimś to jest 50% szansy, że zabiją tą druga osobą. A tak w ogóle to lubię sypiać z ładnymi dziewczynami.
-Okej... nic nie zrozumiałam z tego co powiedziałeś. -powiedziałam po dłuższej chwili przetwarzając jeszcze raz jego słowa.
-Jesteś śliczna, więc każda wymówka jest dobra aby się do ciebie przytulić a tum bardziej w nocy, w ciepłym łóżku. Teraz rozumiesz.
Moją twarz oblały rumieńce. Nie zbyt często słyszę komplementy. Z Robinem więcej czasu się kłócimy i wyzywamy a jak już jest między nami dobrze to lądujemy razem w łóżku.
-Dobra koniec, ruszaj swój tyłek i wpyd z mojego łóżka.-powiedziałam spychając go z łóżka.
-Ej to bolało. -wymamrotał, podnosząc się z podłogi.
W tym momencie zobaczyłam go w samych bokserkach. Jego klata była tak idealna, że aż.... Aww...
-Tak, wiem podoba ci się moje ciało, a mi podoba się twoje to może razem coś z tym zrobimy.
-Spadaj! -żółciłam go poduszką.
-A więc oznacza to wojnę!-chwycił za najbliższa poduszkę jaka była koło niego i zaczęła się wtedy prawdziwa wojna.
Obydwoje zaczęliśmy biegać po pokoju ja to na dodatek zaczęłam piszczeć bo Justin był dla mnie za szybki,aż w końcu nasze poduszki pękły i po całym pokoju rozsypały się pióra. Obydwoje roześmialiśmy się.
-Dobra weź wyjdź. -wskazałam Justinowi drzwi.
-Czemu?-zapytał zdziwiony wciągając pióra ze włosów.
-Muszę się przebrać, a ty raczej nie masz zamiaru cały czas paradować w samych bokserkach co?
-Czemu nie, tobie to się podoba. Ale jak byś tak też była w samej bieliźnie to bym się nie obraził. -powiedział oblizując usta.
-Lepiej nie, wyjdź.
-Ale może jednak... -zaczął się chłopak stawiać, w tym czasie kiedy on próbował mnie przekonać jaki to byłby świetny pomysł ja wypchałam go za drzwi.
-Głupek.-powiedziałam pod nosem.
________________________________
Tak jak obiecałam jeżeli będzie 5 komentarzy to nie zawieszę bloga, ALE to nie znaczy abyście nie komentowali. Jeżeli czytasz bloga weź pod rozdziałem pisz "czytam" jeżeli nie chce Ci się wyrażać opinii. A za wszystkie miłe słowa komentarzach DZIĘKUJĘ!
czytasz=komentuj 

wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział 4


Cały czas byłam zgięta w pół z niewyobrażalnego bólu który dawał znak w całym moim ciele. Kiedy próbowałam się wyprostować przez moje ciało przechodzi okropny ból. Poczułam jak ktoś wziął mnie na ręce i wyprowadził z sali. Nie miałam nawet siły spojrzeć na niego.
Moje ciało przeleciał z miny wiatr. Zareagowałam na to z wielką ulgą, tak jak by podał mi ktoś magiczne lekarstwo. Ból pomału przemijał. A ja siedziałam na ławce ze spuszczoną głową. Dopiero po paru minutach oddech mi się wyrównał i nabrałam w sobie jakiś sił.
-Jak się czujesz?
Przypominając sobie o tym kimś obróciłam się w jego stronę i zobaczyłam Justina.
Czułam się jak ostatnia kretynka, że to właśnie on mi pomógł. Po tym co się stało zeszłego wieczoru. Czułam jak moje policzki się całe czerwienieją.
-Lepiej, dziękuję. -wyszeptałam, dalej obejmując swój brzuch, bólu, stopniowo słabnął.
-Na pewno nic Ci nie jest, wyglądało to naprawdę groźnie...
-Nie, dziękuję jest ok.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Na co ja podniosłam do góry brew z zaciekawiania.
-Nie nic, po prostu cieszę się, że nic poważnego Ci nie jest. No i podziękowałaś więc nie jesteś taką zimną suką.
-Zimną suką?!-zapytałam z poirytowaniem.
-No tak, nie pamiętasz już wczorajszego wieczoru?
-Och... tak. Pamiętam.- powiedziałam cicho pod nosem, spuszczając głowę w dół.
-Powinniśmy pojechać z tym do szpitala, aby Cię zbadali. Mogło Ci się coś poważnego stać. -powiedział wstając i podając mi rękę.
-Nie! Nie, trzeba. Naprawdę poradzę sobie.
-Nalegam...
-Wszystko już jest w porządku. Naprawdę czuję się o niebo, lepiej niż 10 minut wcześniej.-odpowiedziałam mu wstając.
-No to chociaż odwiozę Cię do domu. Nie powinnaś w takim stanie wracać sama do domu. Jeszcze gdzieś zemdlejesz czy coś.
Kiwnęłam głową na tak. Szczerze mówiąc był moim zbawieniem. Tak to bym musiała wracać do domu na piechotę, bo posiadałam przy sobie tylko telefon komórkowy i paczkę papierosów. To się właśnie nazywa Monika. Jednego dnia w torebce nosi 4 tysiące a następnego jest bez grosza przy duszy... idiotka.
Chłopak pociągnął mnie delikatnie za rękę. Wsiadaliśmy do jego samochodu. Przez dłuższą chwilę panowała między nami cisz, po czym on ją przerwał.
-Znasz tego dupka, który Cię tak urządził? -zapytał nie odrywając wzroku z drogi.
-Tak... to mój chłopak. -powiedziałam prawie niesłyszalnie ostatnie słowo. Lecz Justin je usłyszał i otworzył szeroko oczy spoglądając na mnie.
-Chłopak? -powtórzył o wiele głośnie ode mnie.
Ja tylko skinęłam głową, odwracając ją aby uniknąć jego wzroku. W tym momencie poczułam się jak szmata.
-Co się stał, że wpadł w taką furię?!- drążył temat nieco rozwścieczony.
-Naćpał się i ubzdurał sobie, że go zdradzam...i jakoś tak wyszło...on na pewno tego nie chciał... był pod wpływem narkotyków... każdemu mogło się zdarzyć... -zaczęłam go bronić, nie chcąc aby ktoś uważał go za damskiego boksera. Tak naprawdę wiem, że on mnie kocha i jak był by trzeźwy nic takiego by mi nie zrobił.
-A ty go jeszcze bronisz?!-zapytał z kpiną w głosie. -Chłopak Cię pobił, wyzywał, oskarżał Cię o coś czego nie zrobiłaś. A ty go od tak bronisz?! Jesteś głupią idiotką.
-Ej! Możesz tak do mnie nie mówić?! Nic Ci nie zrobiłam a ty mnie wyzywasz! -spojrzałam na jego twarz która była skierowana na drogę.
-Dobra rób jak chcesz. Tylko abyś nie skończyła tak ja kolejna zakochana idiotka, która jest bita przez chłopak, który jest z nią tylko dla seksu, ale i tak zdradza ją z każdą inną napotkaną.
-Wiem, ze Robin mnie by nigdy nie zdradził! A uderzył mnie tylko dlatego, że był pod wpływem narkotyków! Na pewno jutro mnie przeprosi! A tak ogółem to nie jest twój pieprzony interes! -zaczęłam krzyczeć i machać rękoma.
-Wspaniałe podziękowania za to, że wyciągnąłem Cię z tego koncertu. Wiesz normalna nastolatka grzecznie by podziękowała za to, że w ogóle ktoś się nią zainteresował i jej pomógł. A ty drzesz mordę na mnie w moim samochodzie, bo zachciałem tobie pomóc. -powiedział, wkurzonym głosem.
Zrobiło mi się głupio... dlatego, że miał rację a ja jeszcze na niego tak nawrzeszczałam. Spuściłam głowę w dół jak jakieś potulne ciele i siedziałam już cicho do końca drogi.
Gdy zatrzymał się pod moim budynkiem dopiero wtedy podniosłam głowę i napotkałam jego wzrok. Wpatrywał się na mnie. Nie mogłam określić co czuje.
-No to jesteśmy. -skwitował.
-Tak, masz całkiem niezłą pamięć na pianego człowiek... -uśmiechnęłam się do niego delikatnie z chęcią rozładowania tej napiętej atmosfery.
On tak samo jak ja delikatnie się do mnie uśmiechnął
-Wiesz co... może w ramach godnych podziękowań zaprosiła bym cię na górę.. na jakąś kawę, herbatę coś mocniejszego... -zapytałam patrząc w jego brązowe oczy. Po chwili namysłu odpowiedział. -Dobra, niech będzie coś mocniejszego.

Obydwoje byliśmy już u mnie w domu. Justin siedział na kanapie w salonie i rozglądał się po mieszkaniu, a ja szukałam czegoś w barku.
-Czysta czy jakiś drink?
-Czysta. -odpowiedział po chwili namysłu.
Wyjęłam dwa kieliszki i postawiłam wszystko na stole. Po czym polałam na obojgu i jeden kieliszek podałam Justinowi. Obydwoje stuknęliśmy kieliszki i naraz wypiliśmy.
Przez jakiś czas panowała między nami cisza i tylko piliśmy. Po tym jak alkohol zaczął na nas działać nasza konwersacja się rozkręciła. Rozmawialiśmy o wszytki co nam przyszło do głowy aż w końcu Justin zaczął zastanawiać się po co w sznurówce od buta jest ta plastikowa lub metalowa końcówka.
-To jest aglet.
-Skąd to wiesz? -zapytał zdziwiony patrząc się na aglet.
-Jak to?! Nie oglądasz bajek?! W Phineash and Ferb było. Gdyby nie sznurowadło, To z nogi spadłby but! A-Gie-El-E-Te! To Aglet! Od ziemi do gwiazd! -zaczęłam śpiewać mu fragment piosenki
-Oglądaj bajki, to się nauczysz. -przybliżyłam się do niego i poczochrałam mu jego idealnie ułożone włosy.
-Ej, ej, ej. Od włosów to wara. Jasne. -powiedział łapiąc mnie za nadgarstki.
-Och przepraszam nie wiedziałam, że należysz do stowarzyszenia „Moja fryzura to świętość więc, spierdalaj”
-No to już wiesz ślicznotko. -powiedział przybliżając się do mojej twarzy.
Coraz, bliżej, bliżej, bliżej, milimetry dzielną nasze usta a ja nie wiem co mam zrobić! Serce zaczęło mi bić coraz szybciej a głos w mojej głowie momentalnie krzyknął MASZ CHŁOPAKA! NIE WASZ SIĘ GO POCAŁOWAĆ! NIE RADZĘ! NIE! CHOCIAŻ RAZ MNIE POSŁUCHAJ TY GŁUPIA SUKO!
Byłam w kropce nie wiedziałam, co mam zrobić, aż nagle od jego perfum zakręciło mnie w nosi i kichałam mu prosto w twarz.
Justin gwałtownie się ode mnie odsunął i wytarł sobie twarz ręką po czym rękę wytarł w spodnie.
Tak naprawdę miałam teraz ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem lecz wiedziałam, ze to nie odpowiednia chwila, ale niechcący wydobył się ze mnie jakiś dźwięk przez który pojawił się uśmiech na mojej twarzy.
-Śmiechy Cię to?
-Nie, no coś ty. Przepraszam to było niechcący. To chyba przez twoje perfumy.
-Coś nie tak z nimi? -zapytał z podniesioną brwią.
-Ależ skąd, tylko musiały podrażnić trochę mój nos. Tak to ślicznie pachną.
Uśmiechnęłam się triumfalnie z tego, że tak pięknie wygrzebałam się z tej sytuacji.
Justin miał już coś powiedzieć kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
-Rodzice? -zapytał
-Nie, są na delegacji.
Wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku drzwi.  
_________________________________________
Okej, więc tak jeżeli pod tym rozdziałem nie będzie 5 komentarzy zawieszam bloga, nie chce mi się pisać rozdziałów dla jednej cy dwóch osób. Więc jeżeli CZYTASZ to napisz np "<3" czy co kol wiek abym wiedziała czy opłaca się prowadzić bloga okej? 

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział 3


Obudziłam się z okropnym bólem pleców. Klnąc pod nosem dlaczego do cholery jasnej od razu nie położyłam się w mięciutki wygodnym łóżeczku a nie kurwa, na tym fotelu. Wygrzebałam się jakoś z fotela i poszłam do kuchni. Nastawiłam wodę na kawę, przy okazji patrząc na zegarek który wskazywał 10.00. I w tym momencie właśnie powinnam zacząć pracę. Ale jestem za bardzo zmęczona aby użerać się z kimkolwiek. Utworzyłam lodówkę gdzie „wysypywało” się jedzenia a ja nie mogłam nic znaleźć dla siebie więc z szuflady wyciągnęłam batonik Mars. Wgryzając się w niego, kliknął czajnik oznaczając, że woda się już zagotowała. Zalałam kawę, wzięłam paczkę papierosów i poszłam na balkon. Widok był przepiękny, kochałam siedzieć tutaj od rana do wieczora. Z moich rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu który dobiegał z drugiego końca domu. Nie chciało mi się stać więc wsłuchałam się w piosenkę która leciała i odpaliłam papierosa. Zaciągnęłam się kilka razy, lecz osoba która próbowała się do mnie dodzwonić była strasznie nachalna. Ruszyłam swój tyłek i poszła po telefon. Na wyświetlaczu widniał napis „Robin” -mój chłopak. Po chwili namysłu nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Tak? -powiedziałam dość zachrypniętym głosem
-No w końcu zechciało Ci się odebrać ode mnie telefon. -powiedział szorstko.
-Nie słyszałam go, byłam na balkonie.
-Ta jasne. Słuchaj idziemy z ekipom dzisiaj na koncert idziesz z nami?
-Nie chce mi się za bardzo ruszać z domu więc.... -nie zdążyłam dokończyć bo Robin wtrącił mi się w zdanie.
-O 19 po ciebie przyjadę.- i się rozłączył.
-Dupek. -powiedziałam sama do siebie rzucając telefonem na kanapę. Dokończyłam palenie i picie kawy na balkonie po czym poszłam wykonać wszystkie poranne czynności. Zajęło mi to wszystko z półtorej godziny. Przez resztę dnia leniuchowałam i jadłam.
Godzina 18.45
Poprawiłam sobie makijaż i narzuciłam na siebie czarną skórę a do tego ubrałam czarne szpilki. Ogółem cała byłam ubrana na czarno nie wliczając srebrnego napisu na bluzce. Schowałam telefon do kieszeni i byłam gotowa do wyjścia. Spojrzałam jeszcze szybko na zegarek który wskazywał równo godzinę 19.00.
Wychodząc z budynku zimny wiatr powiał mi prosto w twarz rozwiewając moje długie kręcone włosy we wszystkie strony świata. Rozjarzałam się dookoła i zobaczyłam czarnego mercedesa, którym jeździ Robin. Powolnym krokiem udałam się do niego. Wsiadając do samochodu na kilometr można było zobaczyć, że Robin nie jest w najlepszym humorze. Jak by mu ktoś wsadziła kraba do majtek.
-Cześć. -uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-Spóźniłaś się.
Popatrzyłam na zegarek i była 19.08
-Tylko 8 minut weź nie przesadzaj.
-Ta ty przez te 8 minut się pieprzyłaś z kosmetykami a ja tu jak ten debil na ciebie czekałem. -powiedział rozwścieczony odpalając silnik.
-Każdemu się może zdarzy spóźnić kilka minut a ty już kurwa takie wonty. A żebym chociaż chciała iść na ten jebany koncert....
Między nami powstałą napięta atmosfera, żadne z nas nie odezwało się do siebie anie jednym słowem.
Dojechaliśmy pod halę koncertową. Było już bardzo dużo ludzi. Wysiadając z samochodu zobaczyłam chłopaków, Amandę i resztę dziewczyn. Amanda była jedyną z pięciu dziewczyn które szczerze lubiłam. Reszta z nich to głupie sztuczne suki, które na każdym kroku liżą mi dupę dlatego, że mam więcej kasy od nich i jestem z Robinem. Wszyscy do nas podeszli i się przywitali. Każdy zaczął z kimś o czymś gadać a ja stałam z boku. Nie mając ochoty z nikim gadać, a tym bardziej być na tym koncercie.
Podeszła do mnie Alicja z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Zapowiada się niesamowity koncert.
-Skąd ta pewność? -zapytałam ją ironicznie, po czym zarzuciłam włosy na plecy.
Alicja skinęłam głową na chłopaków. Conor podawał Robinowi jakieś proszki i trawę.
Podeszłam do Robina i chwyciłam go za rękę.
-Jak ty chcesz potem wracać do domu?- zapytałam ściszonym głosem.
Nie raz widziałam już go naćpanego i wcale nie uśmiechało mi się to. Stawał się wtedy bardo agresywny, nie raz pobił się z którymś z chłopaków a nawet zdarzyło mu się zakatował Carly która próbowała go uspokoić.
-O mnie się nie martw. Jestem już dużym chłopcem i umiem o siebie zadbać.-powiedział po czym wyrwał rękę z mojego uścisku.
Ja na to wszystko tylko przewróciłam oczami. Wiedziałam, że to wszystko źle się skończy...
Byliśmy już w hali. Wszyscy się o siebie ocierali chcąc być jak najbliżej sceny.
Po 15 minutach koncert się zaczął. Była to jakaś grupa rockowa. Wszyscy świetnie się bawili. A na chłopaków trawa i inne proszki zaczęły już działać. Darli się, świrowali, przepychali i próbowali poderwać jakieś laski,albo lizali się z któraś z dziewczyn z naszej paczki.
Poczułam jak ktoś od tyłu mnie łapie i przytula. Gwałtownie się obróciłam a stał tam Robin.
-Hej skrabie, jak się bawisz? -zapytał zbliżając swoją twarz do mojej.
-Bywało lepiej. A tobie już nagle wszystko minęło?
-Kochanie, nie bądź taka pamiętliwa weź wyluzuj. -powiedział zaciągając się ziołem.
-Chcesz spróbować? -podał mi to pod twarz.
Mimo iż jakiś głos w mojej głowie mówił mi aby tego za żadne skarby świata nie brałam, to ja jak zwykle zrobiłam mu na przekór i raz się zaciągnęłam. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, a na twarzy Robina gościł uśmiech.
-A wiesz co teraz zrobię? -powiedział mi na ucho, przyciągając mnie jeszcze mocniej do siebie.
Zrobiłam zaciekawioną miną po czym on wpił swoje usta w moje. Całowaliśmy się tak przez dłuższą chwilę kiedy to do niego podbiegł Conor wskakując mu na plecy.
Krzyczał wiele niezrozumiałych mi zdań wyłapywałam tylko trawa, laska, seks, alkohol, gnojek.
Nic z tego nie wywnioskowałam, ale najwidoczniej Robin tak bo odpowiedział mu krótkie nieusłyszane zdanie. Po czym razem ruszyli.
Robiło się już całkiem gorąco, ponieważ nie tylko nasza ekipa wpadła na pomysł by się „rozluźnić” . Gdzie niegadzie ludzie zaczynali się bić, rozwalać szklane butelki o siebie. Jedna wręcz przeleciała mi milimetr koło twarzy. Stawało się coraz gorzej, a mój mózg na tyle racjonalnie myślał i podpowiedział mi jedno stanowcze słowo SPIERDALAJ! Tak więc i zrobiłam. Przeciskałam się prze tłum nawalonych ludzi aby stąd wyjść, kiedy ktoś mnie złapał mocno za rękę i przyciągnął do siebie- był to Robin. Miał podbite oko i był nieźle wkurwiony. Zupełnie inny człowiek niż przed 10 minutami.
-Gdzie ty kurwa idziesz? -wycedził przez zęby, mocniej łapiąc mnie jeszcze mocniej za rękę.
-Wychodzę stąd. -powiedziałam lekko drżącym głosem. Bo wiedziałam, że on już nad sobą nie panuje.
-Sama? -rozejrzał się wokół nas.
-No tak, a z kim mam iść? -zapytałam nie wiedząc o co mu chodzi.
-Nie kłam szmato! Doskonale wiem, że mnie zdradzasz! Tylko z kim do cholery jasnej?! Ja Ci już nie wystarczam?!- Zaczął na mnie krzyczeć i szarpać.
-Co ty do cholery jasnej wygadujesz?! Przecież wiesz doskonale, ze Cię nigdy nie zdradziłam!
-Kłamiesz!-powiedział popychając mnie w tłum.
Nie utrzymałam równowagi więc upadłam. Po chwili poczułam jak ktoś mnie podnosi- Robin.
-Nigdy więcej mnie nie zdradzisz! -wysyczał przez zęby po czym uderzył mnie w brzuch i puścił.
Nie wytrzymałam bólu więc upadlam na kolana. Robin patrzył się jeszcze przez chwilę na mnie po czym odszedł spluwając w moją stronę.
Zgięłam się w pół z bólu i poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie i podnoszą przede mną stał...
_____________________________
Okej... teraz już wiem, że nie chwali się dnia przed zachodem słońca. Pochwaliłam was za 7 komentarzy pod 1 rozdziałem a pod 2 były tylko 2 *smutno*, więc postanowiłam robić coś takiego 5 komentarzy=Nowy rozdział ; ) 
Czytasz=Komentuj