wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział 4


Cały czas byłam zgięta w pół z niewyobrażalnego bólu który dawał znak w całym moim ciele. Kiedy próbowałam się wyprostować przez moje ciało przechodzi okropny ból. Poczułam jak ktoś wziął mnie na ręce i wyprowadził z sali. Nie miałam nawet siły spojrzeć na niego.
Moje ciało przeleciał z miny wiatr. Zareagowałam na to z wielką ulgą, tak jak by podał mi ktoś magiczne lekarstwo. Ból pomału przemijał. A ja siedziałam na ławce ze spuszczoną głową. Dopiero po paru minutach oddech mi się wyrównał i nabrałam w sobie jakiś sił.
-Jak się czujesz?
Przypominając sobie o tym kimś obróciłam się w jego stronę i zobaczyłam Justina.
Czułam się jak ostatnia kretynka, że to właśnie on mi pomógł. Po tym co się stało zeszłego wieczoru. Czułam jak moje policzki się całe czerwienieją.
-Lepiej, dziękuję. -wyszeptałam, dalej obejmując swój brzuch, bólu, stopniowo słabnął.
-Na pewno nic Ci nie jest, wyglądało to naprawdę groźnie...
-Nie, dziękuję jest ok.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Na co ja podniosłam do góry brew z zaciekawiania.
-Nie nic, po prostu cieszę się, że nic poważnego Ci nie jest. No i podziękowałaś więc nie jesteś taką zimną suką.
-Zimną suką?!-zapytałam z poirytowaniem.
-No tak, nie pamiętasz już wczorajszego wieczoru?
-Och... tak. Pamiętam.- powiedziałam cicho pod nosem, spuszczając głowę w dół.
-Powinniśmy pojechać z tym do szpitala, aby Cię zbadali. Mogło Ci się coś poważnego stać. -powiedział wstając i podając mi rękę.
-Nie! Nie, trzeba. Naprawdę poradzę sobie.
-Nalegam...
-Wszystko już jest w porządku. Naprawdę czuję się o niebo, lepiej niż 10 minut wcześniej.-odpowiedziałam mu wstając.
-No to chociaż odwiozę Cię do domu. Nie powinnaś w takim stanie wracać sama do domu. Jeszcze gdzieś zemdlejesz czy coś.
Kiwnęłam głową na tak. Szczerze mówiąc był moim zbawieniem. Tak to bym musiała wracać do domu na piechotę, bo posiadałam przy sobie tylko telefon komórkowy i paczkę papierosów. To się właśnie nazywa Monika. Jednego dnia w torebce nosi 4 tysiące a następnego jest bez grosza przy duszy... idiotka.
Chłopak pociągnął mnie delikatnie za rękę. Wsiadaliśmy do jego samochodu. Przez dłuższą chwilę panowała między nami cisz, po czym on ją przerwał.
-Znasz tego dupka, który Cię tak urządził? -zapytał nie odrywając wzroku z drogi.
-Tak... to mój chłopak. -powiedziałam prawie niesłyszalnie ostatnie słowo. Lecz Justin je usłyszał i otworzył szeroko oczy spoglądając na mnie.
-Chłopak? -powtórzył o wiele głośnie ode mnie.
Ja tylko skinęłam głową, odwracając ją aby uniknąć jego wzroku. W tym momencie poczułam się jak szmata.
-Co się stał, że wpadł w taką furię?!- drążył temat nieco rozwścieczony.
-Naćpał się i ubzdurał sobie, że go zdradzam...i jakoś tak wyszło...on na pewno tego nie chciał... był pod wpływem narkotyków... każdemu mogło się zdarzyć... -zaczęłam go bronić, nie chcąc aby ktoś uważał go za damskiego boksera. Tak naprawdę wiem, że on mnie kocha i jak był by trzeźwy nic takiego by mi nie zrobił.
-A ty go jeszcze bronisz?!-zapytał z kpiną w głosie. -Chłopak Cię pobił, wyzywał, oskarżał Cię o coś czego nie zrobiłaś. A ty go od tak bronisz?! Jesteś głupią idiotką.
-Ej! Możesz tak do mnie nie mówić?! Nic Ci nie zrobiłam a ty mnie wyzywasz! -spojrzałam na jego twarz która była skierowana na drogę.
-Dobra rób jak chcesz. Tylko abyś nie skończyła tak ja kolejna zakochana idiotka, która jest bita przez chłopak, który jest z nią tylko dla seksu, ale i tak zdradza ją z każdą inną napotkaną.
-Wiem, ze Robin mnie by nigdy nie zdradził! A uderzył mnie tylko dlatego, że był pod wpływem narkotyków! Na pewno jutro mnie przeprosi! A tak ogółem to nie jest twój pieprzony interes! -zaczęłam krzyczeć i machać rękoma.
-Wspaniałe podziękowania za to, że wyciągnąłem Cię z tego koncertu. Wiesz normalna nastolatka grzecznie by podziękowała za to, że w ogóle ktoś się nią zainteresował i jej pomógł. A ty drzesz mordę na mnie w moim samochodzie, bo zachciałem tobie pomóc. -powiedział, wkurzonym głosem.
Zrobiło mi się głupio... dlatego, że miał rację a ja jeszcze na niego tak nawrzeszczałam. Spuściłam głowę w dół jak jakieś potulne ciele i siedziałam już cicho do końca drogi.
Gdy zatrzymał się pod moim budynkiem dopiero wtedy podniosłam głowę i napotkałam jego wzrok. Wpatrywał się na mnie. Nie mogłam określić co czuje.
-No to jesteśmy. -skwitował.
-Tak, masz całkiem niezłą pamięć na pianego człowiek... -uśmiechnęłam się do niego delikatnie z chęcią rozładowania tej napiętej atmosfery.
On tak samo jak ja delikatnie się do mnie uśmiechnął
-Wiesz co... może w ramach godnych podziękowań zaprosiła bym cię na górę.. na jakąś kawę, herbatę coś mocniejszego... -zapytałam patrząc w jego brązowe oczy. Po chwili namysłu odpowiedział. -Dobra, niech będzie coś mocniejszego.

Obydwoje byliśmy już u mnie w domu. Justin siedział na kanapie w salonie i rozglądał się po mieszkaniu, a ja szukałam czegoś w barku.
-Czysta czy jakiś drink?
-Czysta. -odpowiedział po chwili namysłu.
Wyjęłam dwa kieliszki i postawiłam wszystko na stole. Po czym polałam na obojgu i jeden kieliszek podałam Justinowi. Obydwoje stuknęliśmy kieliszki i naraz wypiliśmy.
Przez jakiś czas panowała między nami cisza i tylko piliśmy. Po tym jak alkohol zaczął na nas działać nasza konwersacja się rozkręciła. Rozmawialiśmy o wszytki co nam przyszło do głowy aż w końcu Justin zaczął zastanawiać się po co w sznurówce od buta jest ta plastikowa lub metalowa końcówka.
-To jest aglet.
-Skąd to wiesz? -zapytał zdziwiony patrząc się na aglet.
-Jak to?! Nie oglądasz bajek?! W Phineash and Ferb było. Gdyby nie sznurowadło, To z nogi spadłby but! A-Gie-El-E-Te! To Aglet! Od ziemi do gwiazd! -zaczęłam śpiewać mu fragment piosenki
-Oglądaj bajki, to się nauczysz. -przybliżyłam się do niego i poczochrałam mu jego idealnie ułożone włosy.
-Ej, ej, ej. Od włosów to wara. Jasne. -powiedział łapiąc mnie za nadgarstki.
-Och przepraszam nie wiedziałam, że należysz do stowarzyszenia „Moja fryzura to świętość więc, spierdalaj”
-No to już wiesz ślicznotko. -powiedział przybliżając się do mojej twarzy.
Coraz, bliżej, bliżej, bliżej, milimetry dzielną nasze usta a ja nie wiem co mam zrobić! Serce zaczęło mi bić coraz szybciej a głos w mojej głowie momentalnie krzyknął MASZ CHŁOPAKA! NIE WASZ SIĘ GO POCAŁOWAĆ! NIE RADZĘ! NIE! CHOCIAŻ RAZ MNIE POSŁUCHAJ TY GŁUPIA SUKO!
Byłam w kropce nie wiedziałam, co mam zrobić, aż nagle od jego perfum zakręciło mnie w nosi i kichałam mu prosto w twarz.
Justin gwałtownie się ode mnie odsunął i wytarł sobie twarz ręką po czym rękę wytarł w spodnie.
Tak naprawdę miałam teraz ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem lecz wiedziałam, ze to nie odpowiednia chwila, ale niechcący wydobył się ze mnie jakiś dźwięk przez który pojawił się uśmiech na mojej twarzy.
-Śmiechy Cię to?
-Nie, no coś ty. Przepraszam to było niechcący. To chyba przez twoje perfumy.
-Coś nie tak z nimi? -zapytał z podniesioną brwią.
-Ależ skąd, tylko musiały podrażnić trochę mój nos. Tak to ślicznie pachną.
Uśmiechnęłam się triumfalnie z tego, że tak pięknie wygrzebałam się z tej sytuacji.
Justin miał już coś powiedzieć kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
-Rodzice? -zapytał
-Nie, są na delegacji.
Wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku drzwi.  
_________________________________________
Okej, więc tak jeżeli pod tym rozdziałem nie będzie 5 komentarzy zawieszam bloga, nie chce mi się pisać rozdziałów dla jednej cy dwóch osób. Więc jeżeli CZYTASZ to napisz np "<3" czy co kol wiek abym wiedziała czy opłaca się prowadzić bloga okej? 

6 komentarzy:

  1. podoba mi sie <33

    OdpowiedzUsuń
  2. Super piszesz! Jak będziesz tego bloga reklamować cały czas to zobaczysz, że przybędzie Ci czytelników ;) Tak czy siak czekam na piąty rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super! Super! Widzę, że lubisz podtrzymywać czytelników w niecierpliwości! Jestem ciekawa co będzie dalej, więc czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Błagam nie zawieszaj bloga :))
    @CheshireCat0102

    OdpowiedzUsuń